Melody's POV
Obudziłam się, ale głowa bolała mnie niemiłosiernie. Przetarłam oczy i spojrzałam na godzinę. 12:06... trochę mi się spało... chwila, czy jest sobota?! Czy ja nie poszłam do szkoły?! No nie! Chciałam się podnieść i gnać do szkoły, ale coś mnie zatrzymało. Ręka... ręka... przecież nie moja ręka! Pisnęłam, a spod kołdry wyłonił się Luke bez koszulki.
- Co ty... - przeszkodził mi.
- Byłaś świetna skarbie. - powiedział i chciał pocałować mnie w policzek. Zdałam sobie sprawę, że jestem w samej bieliźnie. Otuliłam się kocem i siedziałam tak cała czerwona. Przełknęłam nerwowo ślinę, zanim zdołałam się odezwać.
- Czy my... - zaczęłam. - Czy my.. TO.. robiliśmy?
- Och, więc nie pamiętasz nic?
- Luke, do cholery! Odpowiedz mi!
- Nie, chociaż bardzo nalegałaś. Zdjęłaś z siebie prawie wszystko. Powstrzymałem cię przed dalszymi krokami.. w nocy oddałem ci moją koszulkę, ale widzę, że nie skorzystałaś.
- Jak dobrze. - powiedziałam i odetchnęłam.
- Wiedziałem, że gdybym się zgodził to byś żałowała.
- Dobrze zrobiłeś, Lukey, dzięki. - powiedziałam i tym razem to ja dałam mu buziaka w policzek. Wyglądał na przybitego. - Babci pewnie nie ma... możesz spokojnie zejść na dół, zrobić sobie kawy czy cokolwiek... ja muszę... musze najpierw wziąć prysznic. - powiedziałam i ruszyłam w stronę łazienki łapiąc się za głowę. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam co najmniej fatalnie. Drzwi od łazienki lekko się rozchyliły. Podskoczyłam z przerażenia.
- Luke? - zapytałam, ale nikt się nie odezwał. - Luke? Nie rób sobie ze mnie żartów! - to pewnie tylko wiatr. Uspokajałam się w myślach i już chciałam wyjść, gdy nagle drzwi zatrzasnęły się przed moim nosem. Krzyknęłam przerażona i zawołałam Hemmingsa. Chłopak nie przychodził. Oparłam się o ścianę i próbowałam uspokoić oddech. Usłyszałam sygnał smsa, który niesamowicie mnie wystraszył. To Michael... Przyjdziesz dziś do mnie? Musimy porozmawiać. "Jasne" - wystukałam na klawiaturze. Usłyszałam, że ktoś szarpie się z drzwiami. Narzuciłam na siebie koszulę którą znalazłam na pralce.
- Luke? Powiedz, że to ty, proszę. - powiedziałam zrezygnowana i opadłam na ziemię.
- Melody, księżniczko, to ja. - powiedział znajomy mi głos. - Jednak masz ochotę na wspólny prysznic?
- O Boże, Luke, jak dobrze że jesteś. - powiedziałam dotykając drzwi i ignorując jego zaczepkę. - Jak dobrze, że to ty. Możesz mi pomóc?
- Tak, ale... nie mogę otworzyć tych drzwi. Dasz radę od środka?
- Nie - powiedziałam siłując się z drzwiami.
- Czekaj. Odsuń się od nich. - powiedział, a ja wykonałam jego polecenie. - Już?
- Tak.
- Uważaj. - powiedział i uderzył w drzwi z całej siły. Nic się nie stało. - Jak ty to zrobiłaś?!
- To nie ja... myślałam, że to ty. Drzwi się odchyliły, a potem.. potem ktoś je zatrzasnął.
- Mel, okno jest otwarte.
- Przecież nie było! - krzyczałam rozhisteryzowana.
- Ale jest. Czekaj, zaraz cię wydostanę. - powiedział stanowczo i zaczął znowu kombinować, jak nie siłą to jakimiś pilnikami. Tak zleciało nam pół godziny. Ostatnie uderzenie ze strony chłopaka. Drzwi opadły ciężko, łamiąc kafelki, a szyba w drzwiach rozprysła się w drobny mak. Nie zważałam na to i przebiegłam po szkle, rzucając się na szyję Luke'a.
- Dziękuję. - powiedziałam i nie wiem już który raz w tym tygodniu zaczęłam wypłakiwać się w jego koszulę, tym razem ze szczęścia. Luke miał całe ramię we krwi. - O mój Boże, Hemmings! Zaraz ci to opatrzę! - krzyknęłam i pobiegłam po apteczkę, ale chłopak zatrzymał mnie.
- Kochanie... twoje nogi... zauważyłaś że przebiegłaś po szkle?
- Ach, tak, ale nie boli, chyba nic mi się nie wbiło. - powiedziałam oglądając swoje stopy.
- Melody Grey, jesteś idiotką. - powiedział łapiąc mnie za ramiona. - Ale do cholery, kocham cię tak bardzo.
- Luke? Dlaczego mi to mówisz?
- Bo to prawda!
- Co tak nagle?
- Nie nagle, już wczoraj ci to mówiłem.. ale byłaś zalana.
- Luke, ja.. moja głowa. - powiedziałam i zeszłam do kuchni. Chłopak szedł za mną w milczeniu.
Gdy tylko chłopak usiadł wdrapałam się na blat, aby sięgnąć apteczkę z górnej półki. W pewnym momencie poczułam jego duże dłonie na mojej talii.
- Hemmings, przestań.
- Dlaczego? A, i właśnie, coś na kaca. Chcesz herbatkę, kochanie?
- Dlaczego nazywasz mnie kochaniem? I nie, nie chcę.
- Nazywam cię tak bo cię kocham, głuptasku.
- Myślisz, że żeby być razem wystarczy żeby tylko jedna strona się zakochała? - nie odpowiedział.
- Więc może chcesz wody, Mel? - powiedział ignorując moją uwagę.
- Pierdol się, "kochanie".
- Z tobą chętnie. - powiedział i przygryzł płatek mojego ucha.
- Nie Luke, odejdź. - powiedziałam. Byłam czerwona jak burak i ledwo łapałam oddech.
- Teraz to chyba potrzebujesz tabletki na zbicie temperatury, słoneczko.
- Och, a więc dopiero zauważyłeś, że jestem gorąca? - zapytałam chcąc zagrać jego taktyką.
- Nie, Melody, zauważyłem to już dawno. A teraz odłóż tą apteczkę i chodź do mnie. - powiedział i obrócił mnie przodem do siebie. Siedziałam na blacie mając blondyna między nogami. No jeszcze tylko babci tu brakuje! Unikałam spojrzenia w jego niebieskie tęczówki, a fakt, że jestem tylko w bieliźnie i jakiejś koszuli nie pomaga. Los za często stawia mnie w takich sytuacjach. - Wczoraj sama się na mnie rzuciłaś.
- Ale.. byłam pijana.
- Wiesz że podobno osoby pijane są odważniejsze, ale też szczere? Więc, Melody Grey, czy.. chcesz być moją?
- Lucasie Hemmingsie, wypchaj się!
- Melody... jestem absolutnie szczery. ABSOLUTNIE, rozumiesz? - powiedział i spojrzał głębiej w moje oczy.
- Możesz przestać?
- Jeszcze nie zacząłem.
- To jest.. ugh! Ty jesteś!
- No.. jaki? Szczerze Mel, szczerze.
- Pieprzona perfekcja. - burknęłam.
- Tak, jesteś perfekcyjna, a ja popieprzony, widzisz jaki dobry paring?
- Możesz przestać powodować, że mam mętlik w głowie?! - krzyknęłam i zamknęłam oczy chcąc po pierwsze, aby ból głowy mnie opuścił, po drugie, aby móc się skupić.
- Możesz przestać powodować, że jestem w tobie tak beznadziejnie zakochany?!
- Ale.. ja nic nie robię.
- A powinnaś. - powiedział i musnął moje usta swoimi. - Kocham cię księżniczko. Naprawdę.
- A ja cię nienawidzę... a jednocześnie kocham. Nienawidzę tego, że cię kocham i nie mogę przestać! - krzyknęłam i zeskoczyłam z blatu. Wzięłam apteczkę i zaczęłam opatrywać ramię Luke'a.
- Melody..
- Ćśś, nic nie mów. Nic.
- Ale..
- Nic! - krzyknęłam lejąc wodę utlenioną na zdartą skórę Hemmingsa. Wzdrygnął się, ale udawał twardego. Wzięłam kilka bandaży i gazy i owinęłam nimi jego rany. Może i nie jestem najlepsza w pierwszej pomocy, ale zawsze umiałam zrobić jakiś prowizoryczny opatrunek. - Gotowe. - powiedziałam i zrobiłam krok w tył.
- Nic nie mów - szepnął i złapał mój podbródek.
- Czemu? - powiedziałam i cofałam się do tyłu tak długo, aż nie uderzyłam o blat. Chłopak zbliżał się coraz bardziej, doszczętnie niwelując przestań miedzy nami. Przywarł do mnie i zaczął całować. Chciałam się bronić, próbowałam... ale mi nie wyszło. Poczułam niesamowite motyle w brzuchu i odwzajemniłam pocałunek. Luke wydawał z siebie pomruki przyjemności.
- Luke, Luke. - powiedziałam gdy tylko się oderwałam.
- Hm?
- Bo ja... ja nigdy nie miałam chłopaka.
- Naprawdę? Kłamiesz, przecież jesteś świetna.
- Naprawdę. - powiedziałam i spuściłam głowę. - W sumie nawet nie chciałam...
- A czy zechcesz mnie, Mel?
- Żyjemy w różnych światach Hemmings.
- O jasne, taka wymówka.
- Naprawdę cię kocham.
- Więc?
- Dobrze... spróbujmy.
- Jesteś pewna?
- A ty masz wątpliwości?
- Nie, ale nie chcę cię zmuszać.
- To moja decyzja, Lukey. Tylko i wyłącznie moja. - powiedziałam i objęłam go z całych sił.
- Cieszę się, księżniczko.
~*~
Spędziliśmy razem całe popołudnie, rozmawiając. Oczywiście dalej mu dogryzałam... kim byłaby Melody gdyby nie robiła ludziom na złość, prawda? Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, tym razem bardziej jak para, a nie jak ludzie którzy udają, że się nienawidzą.
- Luke?
- Tak kochanie?
- Bo.. jestem umówiona z Mikiem..
- Ach, tym czerwonym? Okej, leć.
- Na pewno? - zapytałam.
- Na pewno.
- Dziękuję. Wrócę wieczorem, chcesz na mnie zaczekać?
- A babcia?
- Ach, no tak... więc do jutra.
- Do jutra. - powiedział i pocałował mnie w policzek, po czym wyszedł w domu. Pognałam na górę. Spojrzałam na wywarzone drzwi. Momentalnie obleciał mnie strach. Szybko zadzwoniłam do Luke'a.
- Co jest? - zapytał.
- Nic takiego tylko, em.. nie wiem w co się ubrać.
- Idziesz do kolegi i nie wiesz w co się ubrać? Powiedz co się stało, serio.
- Więc.. weszłą sobie do pokoju i.. te drzwi.. rozumiesz...
- Ach, nie bój się skarbie.
- Łatwo powiedzieć - rzuciłam przewracając oczami.
- Włącz mnie na głośnomówiący i się szykuj. Czuj się jakbym był w tobą.
- A nie przeszkadzam ci?
- Nie, aktualnie tylko prowadzę auto.
- Przepraszam. - powiedziałam zakłopotana.
- Nie masz za co. - odpowiedział.
- Dobra, kończę, nie chcę żeby coś ci się stało...
- Pa, księżniczko.
Wcisnęłam 'rozłącz' i rzuciłam się na łóżko. Co ja robię ze swoim życiem? Jeszcze parę dni temu go wyzywałam od kłamców... ale kocham go, kochałam już wtedy. Pogrążyłam się w myślach, ale po chwili podskoczyłam jak poparzona. Mikey! Dochodzi 18 a ja nawet nie jestem wyszykowana. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej koszulkę Mike'a którą kiedyś zostawił. Uwielbiam ją. Wzięłam do tego moje dżinsowe rurki, które są nawiasem mówiąc stare jak świat. Weszłam do łazienki, omijając przy tym kawałki szkła. Cóż, trzeba umyć się bez drzwi. Mówi się trudno.
Po prysznicu i zrobieniu makijażu zbiegłam na dół, ubrałam pierwsze lepsze trampki leżące przy drzwiach, wyszłam i wskoczyłam na rower. Napisałam do Michaela smsa, że zaraz będę i ruszyłam do domu przyjaciela.
_________________________________________________________________________________________
Jest i rozdział 11, ja wiem, dupny, krótki i w ogóle, ale nie ma komentarzy, nie ma weny (dziękuję G. za jedyny komentarz pod ostatnim).
Jeszcze dziś dodam następny bo... dla G. :>
Nie pisze długiej notki bo nie widzę potrzeby. Dałam ciała.
Ale trudno się mówi, sprawdzę go potem.
Miłego dnia.